Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z batalionem ,,Parasol" walczył o wolną Warszawę

Marek Podraza
Marek Podraza
Eugeniusz Radomski pamięta doskonale piekło Powstania Warszawskiego. Walczył w nim prawie do samego końca. Jako żołnierz ,,Parasola" miał za zadanie rozpoznawanie miejsc pobytu Niemców.Wybuch powstania zastał go w rodzinnym domu, walczył w nim prawie do końca. Już w drugim dniu stracił dom i rodziców. Po wojnie w 1946 r. wraz z żoną zamieszkał w Gorlicach.

W sobotę w całej Polsce obchodziliśmy 71. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. Największe obchody są w naszej stolicy, u nas symbolicznie uczciliśmy pamięć tych, co walczyli o Polskę syrenami, które zawyły o godzinie 17 nie tylko w Gorlicach, ale i także w innych miejscowościach naszego powiatu. O tej ważnej rocznicy, a także o powstańcach przypomniał nam też pułkownik Tadeusz Podolski, kombatant i żołnierz II wojny światowej.

- Niewielu pewno wie, a być może i nikt już nie pamięta, że w Gorlicach mamy żyjącego powstańca warszawskiego. To porucznik Eugeniusz Radomski, ma już 94 lata i doskonałą pamięć o tamtych czasach. Wszyscy zapominają o nas, bo jesteśmy jeszcze niewygodni, ale żyjemy i może chociaż "Gazeta Gorlicka" zainteresuje się naszym ostatnim żyjącym powstańcem warszawskim i przypomni wszystkim o nim - mówił pułkownik Podolski w rozmowie telefonicznej.

Gorliczanin, 94-letni Eugeniusz Radomski, 71 lat temu wspólnie z tysiącami powstańców stanął do walki przeciwko niemieckiemu okupantowi w jednym z najważniejszych i najtragiczniejszych wydarzeń w najnowszej historii Polski - Powstaniu Warszawskim. Walczył w nim od pierwszego dnia aż do ostatnich dni. Był ranny, stracił zdrowie i dostał się do niewoli. Jest dumny z tego, że walczył o wolność ojczyzny, pomimo że ojczyzna zapomniała o nim.

- Przeżyłem to piekło i jestem za to wdzięczny Bogu. Praktycznie z gołymi rękami rzuciliśmy się na Niemców. Ja miałem wprawdzie pistolet, ale koledzy byli bez broni. Pęd do walki z okupantem był niesamowity. Marzyliśmy o wolnej Polsce, bo wolna Polska była dla nas najważniejsza. Gdy wróciłem po ucieczce z obozu do wolnej Polski, okazało się, że jest kolejny okupant i to jeszcze gorszy. Nikomu nie mogłem powiedzieć, że walczyłem w powstaniu. Nawet jak kolegę z oddziału spotkałem parę lat później w tramwaju i pytałem go, czy ktoś jeszcze żyje, to mi powiedział, żebym zapomniał o tym, bo tak będzie najlepiej. I faktycznie o wielu z nas zapomniano do tej pory. Nie byłem zapraszany na żadne uroczystości. Gdy parę lat temu starałem się udowodnić, że walczyłem w powstaniu, kazano mi przyprowadzić dwie osoby, żeby poświadczyły. Cieszę się, że pamiętają o mnie jeszcze koledzy kombatanci z Gorlic i harcerze, czasem zadzwonią czy odwiedzą - mówi nasz powstaniec.

Eugeniusz Radomski mieszka w Gorlicach od 1946 roku. Bardzo się ucieszył faktem, że może podzielić się z kimś tym, co przeżył. Urodził się 24 grudnia 1919 roku w Warszawie. Przed wybuchem powstania pracował w zakładach Ursus. Godzina "W" zastała go na Woli w rodzinnym domu. Działał w polskiej armii podziemnej od 1942 roku pod pseudonimem "Zając", był wtedy plutonowym podchorążym harcerskiego batalionu AK "Parasol" składającego się głównie z członków Szarych Szeregów.

- Mieszkałem na ulicy Wolskiej 50 razem z rodzicami. Pod Warszawą miałem rodzinę i z Puszczy Kampinoskiej przewoziłem meldunki na rowerze do Warszawy. Dwa razy złapali mnie Niemcy, ale im uciekłem. Stąd miałem pseudonim "Zając". Gdy wybuchło powstanie miałem 24 lata. Przed wybuchem były różne głosy, o której zacząć. Londyn upierał się, żeby nie rozpoczynać powstania, a myśmy pierwszego sierpnia 1944 roku o godzinie 17 ruszyli na morderczy bój z Niemcami - opowiada Eugeniusz Radomski.

Z domu tuż przed 17 wyszedł w tym, co miał na sobie. Wziął tylko pistolet ojca. Z rodzicami nie zdążył się nawet pożegnać. Nie wiedział wówczas, że widzi się z nimi po raz ostatni. Miejsce zbiórki mieli na cmentarzu ewangelickim tuż przy grobowcu Stefana Żeromskiego.

- Na zbiórkę przybyło około 30 osób nie przypominających w niczym żołnierzy. Dopiero później jak rozbrajaliśmy Niemców udało się nam zdobyć niemieckie panterki i hełmy oraz więcej broni. Na hełmach wiązaliśmy biało-czerwone opaski. Już drugiego dnia Niemcy rozburzyli mój dom. Rodzice prawdopodobnie zginęli w nim lub zostali rozstrzelani przez Niemców. Mieli około 46-47 lat. Masę ludzi wyganiano z mieszkań i rozstrzeliwano od razu i wrzucano do dołów. W miejscu, gdzie był dom nie zostało nic - wspomina.

Razem z kolegami był wyznaczany do rozpoznawania miejsc, w których mogą być Niemcy i przez które mógł bezpiecznie poruszać się ich oddział.- Ilu zabiliśmy Niemców, nie wiem. Strzelaliśmy często przed siebie w stronę Niemców. Brakowało broni, amunicji, żywności, opatrunków. Było to prawdziwe piekło. Po około dwóch tygodniach walk zeszliśmy do kanałów, aby przebić się do Starego Miasta, a później do Śródmieścia. Niemcy rzucali granaty przez włazy lub na szynach spuszczali worki z cementem. W kanałach spędziliśmy kilka dni bez jedzenia, picia, w strasznym smrodzie, ze szczurami i trupami pod nogami. Pamiętam jak na plecach niosłem młodą sanitariuszkę, bo już nie miała sił iść na kolanach. Nawet nie wiem, czy przeżyła. Wielu kolegów pozostało tam na zawsze - opowiada dalej Eugeniusz Radomski. Wiedzieli, że po drugiej stronie Wisły są wojska radzieckie i liczyli na ich pomoc, ale się nie doczekali.

- Dowódca dał nam nawet rozkaz, aby przepłynąć kajakiem Wisłę do Rosjan, ale ktoś powiedział, że już od nich nie wrócimy i daliśmy sobie spokój. W sumie przez trzy tygodnie walczyliśmy na Starym Mieście, potem kanałami przedostaliśmy się na Śródmieście. Wpa- dłem wprawdzie w łapy Niemców i osadzili mnie w obozie w Ożarowie, ale uciekłem z stamtąd i wróciłem do drużyny, choć nie na długo. W ostatnich dniach powstania musieliśmy się poddać na Mokotowie, nie mieliśmy już sił do walki, brakło nam wszystkiego. Dostaliśmy się do niewoli. Wraz z innymi powstańcami trafiłem do obozu w Langsdorfie, skąd w 1945 roku udało się znów uciec - mówi z uśmiechem Radomski.

Z czasów powstania nie pozostały mu żadne pamiątki, ma tylko te z pobytu w obozie w Langsdorfie. Cenną małą kartkę z życzeniami z okazji imienin od kolegów - współwięźniów oraz metalową tabliczkę z numerem i przydziałem obozowym.

- Po ucieczce i wyzwoleniu wróciłem do Warszawy. Nie miałem żadnych dokumentów, tylko zaświadczenie o tożsamości. Już wtedy tych, którzy walczyli w powstaniu wyłapywano. Nie miałem, gdzie mieszkać. W punkcie meldunkowym kapitan powiedział mi prosto, tutaj nie masz czego szukać, jedź do Jeleniej Góry, tam zgłoś się do mojego znajomego on ci pomoże. Tak zrobiłem. Znalazłem tam pracę i żonę - gorliczankę, z którą przyjechałem do Gorlic w 1946 roku. Przez 35 lat pracowałem w FM Glinik. Najbardziej boli to, że przez wiele lat byliśmy prześladowani i nie wolno było się przyznać do udziału w powstaniu, a teraz, gdy można, to o wielu powstańcach się zapomina - dodaje na koniec Eugeniusz Radomski.

Gazeta Gorlicka

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska