Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gorlickie losy poznańskich przesiedleńców

Andrzej Ćmiech
fot. archiwum
Niemcy zamknęli poznaniaków w zimnych wagonach jak w grobie, bez wody i żywności. Do Gorlic z Kraju Warty w grudniu 1939 roku przyjechały dwa transporty wysiedlonych.

"Wśród przekleństw i wrzasków eskorty niemieckiej ładujemy się do wagonów. Po wepchnięciu nas do środka wagonu eskorta niemiecka w pośpiechu i z łoskotem zasunęła za nami ciężkie drzwi, zamknęła i zaplombowała. [...] Zamknęli nas jak do grobu - odezwał się jakiś głos. W środku wagonu wytworzył się niesamowity bałagan na skutek usadowienia się na podłodze wagonu, prawie po ciemku, ponad trzydziestu ludzi. Tumany kurzu osadzają się na naszych spoconych twarzach. Powodem tego jest pył cementowy - w wagonach przedtem przewożono cement. W ustach czujemy gorzki smak oraz odczuwamy bóle głowy. Wszyscy kaszlą i wycierają sobie oczy. Potęguje się płacz dzieci oraz bezradny szloch matek otulających swe pociechy. Odczuwamy już pierwsze pragnienie, a wody brak. Jest coraz chłodniej i mimo że każdy z nas nakrył się tym, co miał, nadal marzniemy. Naczynie służące do załatwiania potrzeb fizjologicznych zapełniło się, ludzie zaczęli załatwiać swe potrzeby na środku wagonu [...] w wagonie robiło się coraz zimniej i smrodliwie" - tak opisywał podróż pierwszego transportu wysiedleńczego z Poznania do Gorlic przed 75 laty jego uczestnik Franciszek Domiechowski.

Był to początek tragedii poznaniaków, których uznano za "element niegodny do włączenia w społeczeństwo niemieckie" i decyzją namiestnika utworzonego Kraju Warty Artura Greisera zarządzono masowe wysiedlenia. Wysiedlano przede wszystkim do Generalnej Guberni głównie ziemian i przedsiębiorców, którym bez rekompensat odbierano majątki. W samym tylko 1939 r. zorganizowano ok. 80 transportów, wysiedlając do końca roku 87 883 osoby narodowości polskiej. Opisywany na wstępie transport to pierwszy, który przybył do Gorlic w połowie grudnia 1939 r. z ponad 100 rodzin z Koła i Poznania.

Moment ten tak wspomina w swoich pamiętnikach gorlicka nauczycielka Katarzyna Szatko: "W grudniu przybył do Gorlic pierwszy pociąg wysiedlonych. Przygotowaliśmy dla nich żywność i gorącą herbatę. Z pociągu odprowadziliśmy ich do Buciarni. Pomagaliśmy im nieść pakunki. Ja chwyciłam dość duży pakunek, pod którym uginał się stary człowiek. Szedł samotnie i ocierał z twarzy łzy. Kiedy chwyciłam jego walizkę, puścił ją, bo ręka zemdlała mu z wysiłku. Weszliśmy do wnętrza hali pofabrycznej, a tam nie było nawet na czym usiąść i odpocząć. Tylko trochę świeżej słomy leżało na ziemi. Zmęczeni i wyczerpani usiedli na niej. Wkrótce rozległ się spazmatyczny płacz wydobywający się z piersi biedaków na widok pałacu, jaki im przeznaczono w zamian za ich wygodne i ciepłe mieszkania. Kilka osób zemdlało - trzeba było sprowadzić lekarza. Kto mógł dać u siebie jakieś pomieszczenie, to zabierał rodzinę do siebie. Ja wzięłam rodzinę adwokatów".

Podobnie zapamiętała te chwile wysiedlona Teresa Karśnicka-Kozłowska, która w swej książce "Dawniej niż wczoraj" wspomina: "Dojechaliśmy do Gorlic. Tłum wysiedlonych wysypał się z wagonów i powędrował do fabryki Bata [...]. Tutaj był punkt opiekuńczy Czerwonego Krzyża - wydawano chleb, kawę i grochówkę. Hałasu, wrzawy i tumultu opisać się nie da. Do naszej rodziny podeszła śliczna siostra czerwonokrzyska Basia Stawska, proponując zamieszkanie u swej rodziny przy ulicy Łukasiewicza 8. Poszliśmy tam z jej siostrą Danusią. Od całej kamienicy doznaliśmy wiele zainteresowania i serdeczności - nieledwie licytowano się, kto nas zatrzyma. Zamieszkaliśmy w dwóch pokojach u doktorowej Żuławskiej [...]. Tutaj też obchodziliśmy Wigilię, bez najbliższych, bez tradycyjnych potraw, tak różną od ubiegłorocznej. W Gorlicach na tajnych kompletach rozpoczęły naukę starsze dzieci pani Wandy, natomiast Łucja chodziła do szkoły powszechnej w mieście. Pobyt w Gorlicach trwał do marca 1940 r., kiedy w obawie o syna Wanda Karśnicka zdecydowała się przenieść do Bystrej do dworu Kazimiery Groblewskiej, zamieszkując w dwóch pokojach, z możliwością gotowania w dworskiej kuchni".

Po Nowym Roku nastąpił przydział wysiedleńców do okolicznych wsi. Wielu znalazło kąt wśród gorlickich rodzin: Gnatów, Sendeckich, Rzihów, Szatków, by wspomnieć o niektórych. Warto też przy okazji przypomnieć szpitalik powstały z inicjatywy gorlickiego oddziału PCK przy ulicy Narutowicza oddany do użytku 14 grudnia 1939 r., którego pierwszymi pacjentami byli chorzy wysiedleni i rodziny wielodzietne z Poznańskiego. Opieką nad wysiedlonymi, którzy pozostali w Gorlicach, zajmowała się Powiatowa Rada Główna Opiekuńcza. Udzielała ona początkowo dużej pomocy gotówkowej i towarowej wysiedlonym. Było to możliwie dzięki ofiarności polskich pracowników "Bohrgarätefabrik Glinik", którzy opodatkowali się na rzecz Rady oraz dużego transportu amerykańskich darów. Jednak po wyczerpaniu się środków mogła liczyć tylko na hojność miejscowego społeczeństwa. Sukcesem było utworzenie kuchni ludowej dla potrzebujących wysiedlonych.

Trochę łatwiej w tym czasie mieli wysiedleni mieszkający w okolicznych wsiach, gdzie z inicjatywy właścicieli dworów i księży organizowano dla nich pomoc, poprzez bezpłatny dar serca w postaci kartofli, kapusty, fasoli, grochu i jaj, który przysługiwał każdej wysiedlonej rodzinie raz do roku. Tak było w Bystrej i Szymbarku, gdzie pomoc organizowała Kazimiera Groblewska wraz z proboszczami: ks. Stanisławem Jagłą i ks. Wojciechem Urbasiem. Przy okazji warto wspomnieć o wielu wysiedlonych, którzy nie patrząc na pomoc "miejscowych" włączyli się organizację samopomocy. Bez wątpienia należał do nich dr Kazimierz Stojałowski - kierownik Biura Delegatury Polskiego Komitetu Opieki. Przybył on do Gorlic w drugiej grupie wysiedlonych w marcu 1940 r. z Poznania i od początku swojego pobytu w Gorlicach włączył się do akcji niesienia pomocy wysiedlonym. Dzięki właściwej organizacji uczynił z komitetu prawdziwą instytucję charytatywną, gdzie każdy potrzebujący mógł liczyć na pomoc. Jako lekarz udzielał stałej pomocy medycznej, zaopatrując chorych w lekarstwa, jakimi dysponował komitet.

Drugim społecznikiem wysiedlonym z Poznania był dr Tadeusz Szulc - wiceprzewodniczący i skarbnik Delegatury Rady Głównej Opiekuńczej w Gorlicach. Zapamiętano go w Gorlicach jako tego, który w tych ciężkich czasach w małym pokoiku przy ul. Cichej świadczył bezpłatne usługi lekarskie zarówno dla wysiedlonych, jak i dla miejscowego społeczeństwa. Oprócz nich zapamiętano prowadzące kuchnie ludowe w podwórzu magistrackim Zofię Zajączkowską i Marię Grzelakowską.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska